Ostatnio chyba na początku istnienia bloga malowałam coś w stu procentach z własną inwencją, że tak to nazwę. Zawsze motorem dla kolejnych makijaży były akcje, projekty i konkursy (przy okazji tego ostatniego muszę się "pochwalić", że w ostatecznym rozrachunku akcji u Justyny zajęłam drugie miejsce! <3). Na dziś nie miałam czasowych zobowiązań, więc idąc za instynktem tworzenia, zmalowałam takie wieczorowe coś w granatach i niebieskościach. Obowiązkowo z moim ulubionym złotkiem, a jakże! :-) Nie zabrakło też czarnych akcentów. Może być?

Kosmetyki: cienie z palety Sephora, eyeliner Hi-Tech Pierre Rene, kajal Hashmi, rzęsy Essence, mascara Hi-Tech Pierre Rene, złoty eyeliner Ingrid, bronzer W7 Honolulu, błyszczyk AVON 24k Gold Lipgloss (Ruby Lustre)

Na dniach kolejny tutorial makijażowy dla Beyonce.com.pl! Dziś otrzymałam wiadomość z miłym zapytaniem o termin dostarczenia makeupu, motywowany zapytaniami od czytelników (choć jeszcze nie zaliczyłam spóźnienia ^^). Jejciu, jak to dodaje skrzydeł! <3
Sfinalizowała się akcja u Justyny, teraz nadchodzi koniec projektu makijażowego u Gosi. Każdy tydzień miał za zadanie coraz bardziej przybliżyć nas do lata. Lody, zachody słońca czy stroje kąpielowe - wszystko, co kojarzy się z tą gorącą porą roku inspiruje, jak się okazało, również makijażowo. Piąta tura projektu to wakacyjny misz-masz, mogłyśmy sobie pofolgować z interpretacją. Ja w swoim makeupie połączyłam dwie inspiracje - kolory, radość i można się w nim dopatrzeć też nieco morza. :-) W zasadzie makijaż został stworzony za sprawą przepięknych kolczyków wykonanych metodą sutaszu, jakie otrzymałam od Safiyyah Art. Są naprawdę wspaniałe, oryginalne, takie "z duszą". Zresztą założyłam je do zdjeć, więc przekonacie się za chwileczkę sami. :-)

Kosmetyki: cienie z palety Sephora, paleta Sleek Acid, paleta Sleek Snapshots, cień Mariza (Słodka landrynka), eyeliner Pierre Rene Hi-Tech, kajal Hashmi, rzęsy Essence, mascara Pierre Rene Hi-Tech, róż Golden Rose Teracotta Blush-On, błyszczyk z palety Sephora

Skoro na dziś odpuszczam sobie recenzję (choć od dawna noszę się z zamiarem napisania Wam o cieniach z Marizy), to pokażę Wam efekty z kolejnej sesji zdjęciowej, do której zajęłam się wizażem.

No to kończymy malowanie w akcji u Justynki. Żywiołowy, makijażowy zawrót głowy wieńczy temat "miłość", który traktuje o najważniejszej wartości w życiu. Choć mój makijaż nie zawiera w sobie serduszek, to jednak liczę, że różowe akcenty przywiodą Wam na myśl takie ciepłe skojarzenia. :-) Skoro ma być miłośnie, to dedykuję ten makeup mojemu Ukochanemu. Jemu samemu makijaż bardzo się spodobał i chwalił takie błyszczące powieki, pierwszy raz mnie widział w takim wydaniu.

Kosmetyki: cienie z palety Sephora, paleta Sleek Snapshots, eyeliner Rimmel, rzęsy Essence, mascara Pierre Rene Hi-Tech, kajal Hashmi, brązowa kredka Sephora, bronzer W7 Honolulu, szminka Maybelline ColorSensational (838 Ginger Pearl), błyszczyk Golden Rose Shimmer Gloss (52), rozświetlacz Technic High Light, Duraline

To dziś jeszcze recenzyjnie. Pod lupę wezmę błyszczyk który ujrzeć możecie w makijażu, czyli Golden Rose Shimmer Gloss, ja posiadam numerek 52 czyli delikatny róż z drobinkami. Przeważają srebrne, ale daje się dostrzec też różowe i zielone.

Na ogół preferuję produkty do ust ze złotą drobinką, ale z tym się wyjątkowo polubiłam. :-) Ten - co od razu mogę przyznać - na pewno posiada bardzo poręczne i zgrabne opakowanie (a tak w ogóle to produkt dostajemy w eleganckim, złotym kartoniku). Minusik daję za ścierające się napisy. Teraz, gdybym chciała odczytać z buteleczki pełną nazwę tego kosmetyku, to na próźno usiłowałabym czegoś dowiedzieć się z kilku złotych strzępków pozostałych po literach. Na szczęście na spodzie mamy trwalszą naklejkę z potrzebnymi informacjami. Oprócz nazwy produktu i koloru odcienia, dowiemy się z niej, że ilość błyszczyka w opakowaniu to 8 ml, a sam lipgloss jest przydatny przez półtora roku po otwarciu. Tyle o powierzchowności goldenrose'owskiego mazidełka. Teraz zajrzymy do środka.


Moi drodzy, ja uwielbiam ten aplikator! Posiadam wydatniejsze usta i wygodniejsze są dla mnie większe aplikatorki, tak jak na zdjęciu. Z drugiej strony prezentuje się on tak samo, toteż nabiera i tu, i tu tyle samo produktu - a nie jak ten dość powszechny aplikator a'la trapez prostokątny, co tylko na tym takim "ścięciu" gromadzi błyszczyk. Wtedy to ja się muszę namachać i sięgać kilkakrotnie do opakowania po błyszczyk, dlatego pod względem nakładania Shimmer Gloss zdobywa moje względy. :-)
Chwalimy dalej? No dobra! Kochani, on przecudnie pachnie. Doznania aromatyczne, jakie mi funduje, wskazuję gdzieś na gumę balonową. Jak mam ten błyszczyk w łapce, to nie mogę się oprzeć, by od czasu do czasu odkręcić i powąchać. :-) A kiedy nakładam go na usta, często podsuwam wargi pod nos... ^^ Naprawdę, zapach jest rewelacyjny.
Choć zawiera duuuuuuużo drobinek, wyglądają one pięknie - rozświetlają i powiększają optycznie wargi. A same błyskotki nie dają poczucia dyskomfortu, tzn. nie czuć ich. Ust także nie skleja. Co do trwałości to posiedzi na ustach solo jakieś 2-3 godziny. Po takim czasie to mnie po prostu rączki świerzbią, by poprawić (taki mam nawyk). A po piciu czy jedzeniu to już bezapelacyjnie - nakładam kolejną warstwę. Na opakowaniu napisane jest, że błyszczyk został wzbogacony o pielęgnacyjną witaminę E - tu prawdę mówiąc nie mogę bardzo powiedzieć o jej działaniu, ponieważ nie skarżę się na problemy ze skórą ust. Tak czy owak - warg na pewno nie wysuszy, natomiast zadba o nawilżenie i stworzy taką warstewkę ochronną.

Co prawda nie kupiłam go, ale wygrałam jako jeden z elementów zestawu nagrody specjalnej w Defiladzie Gwiazd - cieszę się, iż mam przyjemność go posiadać. Jeśli chcecie go zdobyć, przygotujcie jakieś 15 zł i pytajcie o niego w drogeriach, stoiskach firmowych albo zamówcie przez Internet. Możliwości złapania Shimmer Glossa jest sporo. :-) Warto!

Dziś z rana pisałam na moim fanpage o ciekawej promocji Pierre Rene. Więcej szczegółów po kliknięciu w obrazek.

Zapraszam też do wzięcia w pierwszym konkursie organizowanym przeze mnie (ze współpracą z Pauliną Elceser ze Studio Fotografii Artystycznej ZOOM), więcej info na fanpejdżu. :-)
Miało stanąć na jednym makijażu na konkurs pijalni Mount Blanc, no ale do głowy napłynęła kolejna wizja. Szkoda byłoby nie wykorzystać jej potencjału. :-)


Pomysł na mejkap podpasował mi do Perły truskawkowej. Sama pralinka to uosobienie delikatności i finezji, a mój makijaż - przewrotnie - do delikatnych nie należy. Cóż, cicha woda brzegi rwie - subtelne stworzenie czasem też różki pokazuje. :-)  Czekoladka ta symbolizuje romantyczność, u mnie motywu miłosnego także nie zabrakło, znajdziecie go w postaci serduszka.

Kosmetyki: cienie z palety Sephora, cień Inglot Super Star (90), czarna kredka Sephora, biała kredka IsaDora Inliner Kajal, kajal Hashmi, eyeliner Rimmel, rzęsy Essence, mascara Pierre Rene Hi-Tech, bronzer W7 Honolulu, róż z palety Sephora, szminka Maybelline ColorSensational (Ginger Pearl, 838)

Na koniec mały podgląd kulis:

Na początku trwania konkursu przyszła mi do domu pięknie zapakowana paczuszka z zaproszeniem do wzięcia udziału w przedsięwzięciu organizowanym przez sieć pijalni czekolady i kawy "Mount Blanc". Firma zadbała o wszystkie detale, by przesyłka dotarła do mnie w stanie nienaruszonym. Paczka zawierała czerwone pudełeczko, obwiązane wstążeczką (pokazywałam Wam na fanpage'u). Aż żal było otwierać, ale ciekawość zwyciężyła. W środku znajdowało się sześć rodzajów konkursowych pralinek, po dwie sztuki każdego gatunku. Każda oczywiście wyśmienicie rozpływała się w ustach i dostarczała naprawdę ciekawych, wyszukanych doznań smakowych. Mój Ukochany również z przyjemnością rozsmakowywał się w nadesłanych czekoladkach. :-)


Jako inspirację makijażową wybrałam sobie pralinkę Naturel. Jak widać po opisie, symbolizuje odwagę. To także moja cecha, ponieważ zawsze staram się brać sprawy w swoje ręce i choć w życiu czasem miewam dylematy, ostatecznie myślę sobie "do odważnych świat należy". Czekoladka posiada dwa oblicza - mój makijaż również, gdyż oboje oczu pomalowałam nieco różnie. Ale jak w pralince Naturel tkwi element scalający różnice w postaci orzechowego likieru, tak u mnie wspólnym mianownikiem jest blendowanie powieki w odpowiedniej kolorystyce.


 To teraz czas na mój makeup, należał do tych bardziej pracochłonnych, ponieważ koronkę rysowałam eyelinerem, nie odrysowując od żadnego szablonu:

 Kosmetyki: cienie z palety Sephora, cienie z palety Pierre Rene Quattro (Blue Sky & Brownish), kajal Hashmi, czarna kredka Sephora, eyeliner Hi-Tech Pierre Rene, mascara Hi-Tech Pierre Rene, rzęsy Essence, bronzer Honolulu W7, rozświetlacz Technic High Light, szminka Pierre Rene Hydra Elegance (Nude Velvet, 08)
Dzisiejszy wpis dzielę na trzy części, dlatego nie zamierzam przedłużać. Tytułem wstępu powiem tylko, że przy makijażu inspirowanym ziemią nie miałam takich problemów z wizją, jak w poprzednim tygodniu. Od razu pomyślałam o zieleniach, jakimś motywie roślinnym i tu szybko padło na listki. :-)

Kosmetyki: cienie z palety Sephora, paleta Sleek Snapshots, cień Inglot Super Star (90), zielony eyeliner Sephora, czarny eyeliner Rimmel, Duraline, rzęsy Essence, mascara AVON Infinitize, bronzer W7 Honolulu, szminka AVON Color Trend (Purple Roses)

Jeżeli na bieżąco zaglądacie na mój fanpage, to na pewno wiecie, że miałam przyjemność brać udział w kolejnych sesjach zdjęciowych. Teraz pokażę Wam parę ujęć z szóstego lipca, a te ze wczoraj zaprezentuję wkrótce. Na pewno szybciej udostępnię je na "fanpejdżu", dlatego zachęcam do polubienia i śledzenia. :-) Za obiektywem stała utalentowana fotograf Paulina Elceser, której prace możecie oglądać tu.


Jak wiecie, jakiś czas temu udało mi się podjąć współpracę z JenniferLopez.pl. Podobną formę "kolaboracji" nawiązałam także z Beyonce.com.pl (to ta tajemnicza sprawa, o której napomknęłam przy okazji debiutanckiego makeupu na łamach fansite'u JLo :-)). Pierwsze skrzypce zagrał makijaż z teledysku Bee do piosenki "Countdown". Zapraszam do obejrzenia mojego tutoriala, zachęcam też do składania propozycji na kolejne makijaże artystki.


Wróciłam z przejażdżki rowerowej, nałożyłam maseczkę na włosy i wreszcie zasiadłam do komputera, by napisać notkę. :-) Powiem Wam, że niby dzień upłynął słonecznie, ale te wieczory nie są tak rozkosznie ciepłe, typowo letnie. Troszeczkę mi się zmarzło. Ale wbrew opisanym odczuciom, mój makijaż to efekt inspiracji gorącym tematem, czyli strojem kąpielowym. Nie byłabym sobą, gdybym nie poszukała sobie wzoru spośród kostiumów Kim Kardashian. Ona chyba ma ich setki i większość z nich wpada w moje gusta. :-)

Strój z obrazka ma nowoczesną formę, dlatego w makijażu postanowiłam umieścić akcent graficzny. Kolory to luźna inspiracja - u Kim jest mocny koral i fuksja przy majteczkach, a u mnie delikatniejszy róż i brzoskwinka połyskująca na złoto.

Kosmetyki: cienie z palety Sephora, paletka Sleek Snapshots, czarna kredka Sephora, biała kredka IsaDora Inliner Kajal, bronzer Honolulu W7, rzęsy Essence, mascara AVON Infinitize, szminka AVON Blask Rubinów (Pink Sapphire)

Ostatnio recenzje upływały w milszych tonach. Dziś tak słodko nie będzie. Przedstawiam avonowski bubel, przed państwem... szminka z linii Blask Rubinów! :-)


Na ogół lubię szminki AVON. Jak potrafią czasami nie spełnić moich oczekiwań w związku z innymi kosmetykami, tak w 90% produkują warte pieniążka pomadki. Ta sobie pewnego dnia wpadła w moje ręce, zupełnie nieplanowana i niewypatrywana w katalogu. Ale jako szminkomaniaczka, z chęcią zaopiekuję się każdym takim sztyfcikiem. Przy "first impression" przypadło mi do gustu opakowanie, zresztą także moją mamę zachwyciło elegancją. No pachnie nieziemsko, mogłabym otwierać co chwilę opakowanie i wąchać ten dostarczający pozytywne odczucia aromatyczne kosmetyk.


Szkoda tylko, że rozczarowuje przy właściwym zastosowaniu. Szminka na ustach staje się transparentna. Najgorsze w tym wszystkim jest istne zatrzęsienie różowych drobinek. Uwierzcie mi, skoro takiemu entuzjaście świecidełek jak ja wadzi ilość błysku, to wiedzcie, że coś się dzieje. I to niedobrego. Posiadam różne pomadki drobinkowe i w żadnej to nie jest takie szpetne, jak w tej. Praktycznie zero koloru na ustach, jakiśtam zgaszony połysk od samej szminki, a na deser masa różowych punkcików. Tandeta! Co ciekawe, z początku idzie to jeszcze znieść (bo przecież produkt pięknie pachnie i fajnie mieć go pod nosem ^^), dopóki baza się gdzieś nie ulotni. Wtedy wargi wyglądają, jakby ktoś na sucho posypał je brokatem. Brrr! A ponieważ szminka sobie znika - o czym już wspomniałam - konieczne są cogodzinne (!) poprawki. Mamy więc do czynienia z wyrobem wysoce niewydajnym. Hm, aż pokuszę się na stwierdzenie, iż przypadek "Blasku rubinów" czyni z tego zaletę. A niech szybko się zużyje i pójdzie w zapomnienie.


Pomadka - co z ulgą mogę powiedzieć - zostaje wycofywana z katalogu, od kilku kampanii. Proces rozłożony w dłuższym czasie, bo pewnie nikt nie chce inwestować w słaby produkt, który można dostać za coraz niższą cenę. Ale choćby mi go za trzy złote chcieli teraz wcisnąć, nie przyjęłabym. Nie potrzebuję mazidełka rodem z czasopisma dla dziesięciolatek. Żeby nie być całkiem negatywnie brzmiącą, to powiem, że oprócz ładnego zapachu, nawilża wargi. I to by było na tyle.

Ostatnie sukcesy u Justyny K bardzo mnie podbudowały, a teraz jeszcze dowiedziałam się, że moja praca z zachodem Słońca dorwała się do brązowego medalu na podium u Gociaczka. :-) Jest mi przemiło, dziękuję ślicznie za uznanie!
Choć nie mamy narzuconych terminów w akcji Eowiny, to jednak w środku czułam, że nie chcę tego bardzo odwlekać w czasie. Minęło kilkanaście dni od wpisu obalającego stereotyp tandetnego różowego makijażu dla blondynki, więc wzięłam się za "rudą kocicę". Dla wielu panterka to synonim braku dobrego smaku. Osobiście - co nieraz podkreślałam - uwielbiam motywy zwierzęce, a panterka właśnie zajmuje u mnie pierwsze miejsce. :-) Z lubością ubieram sukienki w ten wzorek, uważam, iż jest bardzo kobiecy i seksowny. W zależności od kroju ubrania, może być bardzo elegancka - pod warunkiem, że ciuszek nie charakteryzuje się zbytnią kusością.

Nie istnieją przeszkody, by wykonać sobie panterkę na oczach, tym bardziej, iż nie jest to trudne. Namalowanie cętek nie wymaga wielkich umiejętności, gdyż wzór należy do tych nieregularnych.

Kosmetyki: cienie z palety Sleek Snapshots, eyeliner Golden Rose Precision Liner, cień Bell GlamWear, Duraline, mascara L'Oreal Telescopic Explosion, rzęsy Donegal, róż Golden Rose Teracotta Blush-On, błyszczyk YSL Golden Gloss

Makijaż w kwestii cieni w całości wykonałam paletką Sleek Snapshots (choć w liście użytych produktów pojawia się też cień Bell, ale on mi posłużył jako liner na linię wodną w mieszance z Duraline). To moje drugie podejście do tych słynnych palet.

Na początku mojej blogowej przygody nabyłam - po usłyszeniu setek ochów i achów na temat Sleeków - paletkę Acid. Wiele cieni już posiadałam z innych firm, a brakowało mi neonów, dlatego stanęło na tej, by uniknąć dublowania kolorków. Bardzo się zawiodłam wtedy. Wyrób miał być niemalże bez wad, cudownie napigmentowany, (tu wstaw sto innych zalet), megatrwały. Perłę co prawda uznałam za przyzwoitą, ale patrząc na Acida widziałam tylko te beznadziejne, koszmarne we współpracy maty. Nawet z Duraline nie bardzo daje się z nich coś wykrzesać, jedynym ratunkiem jest fajna biała kredka pod spód.

No cóż, pochwalne recenzje wciąż wpadały mi w łapki. Postanowiłam zrobić drugie podejście do paletek, ponieważ doszły mnie głosy, iż formuła cieni - z naciskiem na matowe - uległa poprawie. No przecież musi być coś w tych niegasnących zachwytach! W krótkim czasie trafiły do mnie dwie paletki, Sunset i Snapshots. O tej pierwszej za jakiś czas na pewno będzie post. Już po otwarciu mi się spodobało, że mam nazwy cieni wypisane na folii (preferuję, gdy produkt zostaje okraszony nazwą, dodaje mu to indywidualności, a już zwłaszcza w takim licznym towarzystwie jakim jest paletka :-)).
Choć mamy tu feerię barw, pokusiłabym się o stwierdzenie, że Snapshots to bardzo użytkowa pozycja wśród Sleeków. Mamy kilka wykończeń (mat, satyna, perła), to raz. Dwa - są neutralne kolory (sunset, washed ashore, sand walker), z którym wykonacie dzienny makeup. Możecie dołożyć dyskretną dozę kolorku, wybierając spośród fioletów, zieleni, niebieskości, pomarańczy i różu. Co istotne, nie zabrakło cienia do rozświetlania kącika i pod łukiem brwiowym (martini).

Co wzbudzało we mnie największe kontrowersje w Sleeku to osławiona pigmentacja. W Acid bardzo przeciętnie ta sprawa wyglądała, tu już jest o niebo lepiej. Na zdjęciu zaprezentowałam swatche bez "dopalacza" w postaci bazy czy podkładu. Dołączoną pacynką maźnęłam parę razy na przedramieniu na gołej skórze. Jak widać, perły są po prostu przepiękne i wyraźne. Mogę się nieco przyczepić do matów, ale i tak sprawują się pozytywniej od tego, co mam w Acid. Kruszą się sporadycznie przy dotknięciu pędzla, ale raczej nie dopuszczajcie do upadku palety, ponieważ formuła cieni jest bardzo mięciutka, taka mokra i łatwo o rozsypkę. Trzymają się cały dzień, bez rolowania.

Krótko mówiąc - jest lepiej, daję słowo. Ale to za mało, bym stała się sleekomaniaczką. Nie wykluczam kupienia następnych paletek, lecz jak już to tylko dla cieni perłowych. Dostałam ją za ok. 35 zł w sklepie kosmetykizameryki.pl krótko przed odgórną podwyżką cen paletek. Obecnie kosztują w granicach 37-38 zł, to według mnie wciąż nie jest jakaś wygórowana kwota za 12 kolorów w bardzo wygodnym opakowaniu (przecież czasem pojedynczy cień kosztuje więcej). Kwestia ceny była do przewidzenia, ponieważ producent zrobił z tego sztandarowy produkt firmy, chyba znany na całym świecie. Normalną sprawą jest, że przy takim wielkim popycie zwiększy ceny, bez uszczerbku na liczbie klientów - żadnej zagorzałej fance paletek Sleek raczej nie opadł zapał i nie zaprzestanie ona kupować kolejnych propozycji marki. :-)

Na koniec miły akcent. Otóż moje dotychczasowe dwie prace wykonane na projekt u Justyny K zostały uhonorowane pierwszym miejscem! :-) Dziękuję!